
Pobyt na Maderze rozpoczęliśmy od przyjazdu do Garajau na południowym wybrzeżu. Hotel w którym się zatrzymaliśmy był wyjątkowy ze względu na ogród, w którym można było poleniuchować na leżakach położonych na trawie zamiast przy typowym płytkowanym basenie. Można było poczuć się jak u rodziców w ogródku. No może nie ma u nich wysokich palm i bananowców no i jeszcze basenu, ale leżaki na trawie i zieleń wkoło tworzyły świetny, przytulny klimat.
Wiedzieliśmy, że od plaży dzieli nas kawałek drogi, więc zaopatrzyliśmy się w wodę, ręczniki i wyruszyliśmy. Uliczki były urocze, widoki super, a w ogrodach rosły kaktusy, palmy i filodendrony z jadalnymi owocami. Domy położone były w taki sposób, że z ulicy można by było wskoczyć na dach.
Gdy dotarliśmy do miejsca, gdzie powinna być plaża, byliśmy trochę zaskoczeni. Była, ale jakiś dobry kilometr w dół. Widzieliśmy, że można zjechać na dół wyciągiem, ale my nie damy rady? ;) Najpierw jeszcze poszliśmy obejrzeć statuę Chrystusa Odkupiciela, która oczywiście kojarzy się z pomnikiem w Rio. Trzeba przyznać, że widok na ocean był rewelacyjny, szczególnie gdy przyszliśmy tu innego dnia oglądać wschód słońca. Zejście na plażę okazało się nie takie straszne, trzeba było tylko uważać na samochody i pić dużo wody. Na dole brak złocistego piasku wynagradzały formacje skalne, które tworzyły zatokę.
Po pewnym czasie nasze stopy i pośladki miały już dosyć kamieni i zaczynało robić się późno, więc postanowiliśmy wracać. Do góry już nie było tak lekko… Woda powoli kończyła się i ciepło dawało się we znaki, ale satysfakcja dojścia na górę była wielka. Czekała nas jeszcze tylko raz taka droga do hotelu… Następnym razem zjechaliśmy wyciągiem!

Nie można pojechać na Maderę i nie wybrać się na trekking po lewadach! Lewady są to kanały irygacyjne, którymi płynie woda z północy i zachodu na południe, gdzie jest bardziej sucho. Zostały one wykute w skale i można jeszcze gdzieniegdzie zobaczyć ślady dłuta. Służą one przede wszystkim do nawadniania pól uprawnych, ale są też świetną atrakcją turystyczną. Aby nawodnić swoje pole, rolnicy umawiają się na konkretny dzień i godzinę i wtedy pracownik otwiera śluzę znajdującą się przy danym polu i przez określony czas spływa na nie woda. Jeśli ktoś przegapi swój termin to nawadnianie przepada. Za drożność lewad odpowiadają strażnicy lewad.

Tras trekkingowych jest wg różnych źródeł 1500-2500 km! Oplatają praktycznie całą wyspę. Aby woda mogła powoli spływać spadek musi być ledwo zauważalny i dzięki temu spacerując wzdłuż ścieżek nie trzeba się wspinać, dlatego jest to świetna aktywność fizyczna dla każdego. Trasy dzielą się na różne poziomy trudności. Łatwe to dość szerokie i wygodne ścieżki, gdzie można spotkać sporo osób i trudno się zgubić. Niektóre odcinki tras średnich mogą być wąskie i znajdować się nad zboczami, natomiast trudne są podobno wąskie, strome i kamieniste.

Nasza pierwsza trasa trekkingowa prowadziła przez Levadę Referta. Była to ok. 5 kilometrowa droga przez pola uprawne na zboczach gór. Uprawianie ziemi w takich warunkach to naprawdę niezłe wyzwanie. Zobaczyć tam możemy m.in. awokado na drzewach, marakuje, winorośle, liście laurowe i wybujałe kapusty na pieńkach. Dobrze wybrać się na tą lewadę z przewodnikiem, albo chociaż z osobą dobrze zorientowaną w roślinach wszelkiego rodzaju. Na ogół mało kto zastanawia się gdzie rosną owoce i warzywa, które widujemy na straganach, szczególnie te bardziej egzotyczne. Zwykły laik (taki jak my), widzi po prostu same zielone drzewa ;) Na zboczach stoją też szopy w których hoduje się bydło – nie mamy pojęcia jak je tam transportują. Z trasy widać także Orlą Skałę – 590 metrową płaską, wulkaniczną skałę.

Druga lewada na którą się wybralismy to Levada Rabacal. Pierwsze co, to przedarliśmy się przez chmury i porobiliśmy kilka zdjęć ;)
Rabacal różniła się od poprzedniej lewady przede wszystkim okolicą. Wokół były lasy, góry i przepaście. Powietrze było bardzo rześkie i przyjemnie się spacerowało. Szliśmy m.in. przez lasy wawrzynowe, które rosną tylko w trzech miejscach na świecie. Mnie najbardziej urzekł swoim zapachem las eukaliptusowy. Mogłabym tam zostać i.. wąchać ;) Skoro jest tam las eukaliptusowy to powinny być też misie koala, prawda? Jednak nie, misie są wybredne i lubią tylko niektóre gatunki eukaliptusów – te niestety im nie podchodzą. Przekonali się o tym naukowcy, którzy zachwyceni klimatem chcieli sprowadzić misie na wyspę. Dużą niespodzianką były też mlecze takie jak w Polsce tylko, że rosły na drzewach.
Punktem centralnym naszej trasy był wodospad Risco i kaskada 25 źródeł. Szczerze mówiąc to wodospadu prawie nie było widać, a przy kaskadzie było mnóstwo osób. Jednak cała trasa jest tak piękna, że ani trochę nie byłam rozczarowana. Lewada Rabacal ma poziom trudności średni ze względu na odcinek, gdzie ścieżki są dość wąskie i położone blisko zbocza. Wymijanie się z osobami, które szły z przeciwnej strony było trochę problematyczne, za to dodawało uroku. Kolejną atrakcją było przejście przez nieoświetlony tunel, który miał 800 metrów długości. Warto zaopatrzyć się w latarki, przynajmniej te w telefonach, bo łatwo można wpaść w kałuże lub błotko. Cała trasa była bardzo urozmaicona i baaardzo mi się podobała. Minus? Sporo turystów, ale gdzie jak jest ładnie ich nie ma?

Jak przygotować się na trekking? Podobno wymogiem są porządne buty górskie. Według nas jeśli macie zabudowane buty z w miarę grubą podeszwą to powinny wam wystarczyć. Oczywiście wszystko też zależy od trasy na którą się wybieracie. Widzieliśmy nawet osoby chodzące w japonkach po lewadzie Rabacal, ale tego nie polecamy. Jeśli wybieracie się sami na lewady to pamiętajcie, aby nie schodzić z wyznaczonych ścieżek. Niby wszystko wygląda dosyć bezpiecznie, ale dowiedzieliśmy się, że zdarzają się również wypadki śmiertelne wśród turystów.

Na lewadę warto wziąć jakąś czapkę czy kapelusz zabezpieczający przed słońcem, które na odkrytych terenach może dać się we znaki. Potrzebna będzie też woda i jakiś prowiant, sklepów na trasach (jak to w górach) nie ma. No i oczywiście zabierzcie ze sobą aparaty – widoki są wspaniałe!