
W drugim tygodniu przenieśliśmy się do hotelu na obrzeżach Funchal. Korzystaliśmy tam z różnych atrakcji, takich jak gra w warcaby półmetrowymi pionkami w pięknie zadbanym ogrodzie. Dostępny był jeszcze bilard, korty tenisowe i mini golf. Czasami popołudniami chodziliśmy do sauny.
Pewnego dnia chodząc po hotelu trafiliśmy do, jak się okazało, prywatnego muzeum klasycznych aut. Wszystko dlatego, że właściciel samochodów nie miał gdzie ich trzymać. Hotel nie chwalił się tym za bardzo, ponieważ muzeum było otwarte tylko jeden dzień w tygodniu. Właściciel musiał być fanem Ferrari, bo znajdowały się tam różne pamiątki związane z tym zespołem i jego historią w Formule 1. Doskonale się złożyło – bo to tak jak my! Pojawiła się wtedy myśl, żeby obejrzeć w tym miejscu zbliżający się w niedziele wyścig GP Belgii. Po kilku prośbach obsługa hotelu skontaktowała się z właścicielem, który specjalnie dla nas otworzył muzeum. Wrażenia niesamowite!
Tym razem na plażę nie było wyciągu, ale można było zjechać windą. Siedzenie na kamieniach nie było zbyt przyjemne, ale jak już człowiek dał radę wejść po nich do wody, to można było zobaczyć parę ciekawych potworów morskich. Najciekawsze stworzenia jakie udało nam się zobaczyć pływając z rurką to kalmary, płaszczki i świecące w ciemności czarno niebieskie ryby (łac. Abudefduf Luridus).
Kilka minut od nas było jedyne na Maderze centrum handlowe, a w nim palmy i brak dachu pośrodku. Egzotyka ;)

Do centrum Funchal wybraliśmy się trzy razy. Pierwszy wyjazd to było typowe zwiedzanie najpopularniejszych miejsc w stolicy. Zaczęliśmy od miejskiego targowiska Mercado dos Lavradores, w którym można kupić przeróżne owoce, warzywa, kwiaty, ryby, zioła, co kto chce. Jest tam kolorowo i pachnąco. Podchodząc do stoisk możemy spróbować różnych owoców, szczególnie gdy jesteśmy turystami. Sprzedawcy chętnie opowiadają o owocach, ich odmianach i sposobie jedzenia. Gdyby nie oni dalej uważalibyśmy, że najlepsze marakuje to te twarde i ładnie wyglądające, choć strasznie kwaśne. Prawda jest inna – czym brzydsze i bardziej miękkie tym smaczniejsze. Warto kupić owoce, których wcześniej nie jedliśmy choćby na spróbowanie po jednej sztuce. Później i tak będziemy po nie wracać, bo są takie smaczne. W jednej z części targowiska znajduje się targ rybny. Nie sposób go pominąć – wystarczy iść za zapachem. Śmierdzi strasznie, ale możemy zobaczyć m.in. espadę czyli pałasza czarnego, który jest łowiony przede wszystkim w pobliżu Madery.

Później poszliśmy zobaczyć główny plac Funchal – Praca do Municipio, który wyłożony jest biało – czarną mozaiką, która była kiedyś symbolem bogactwa i statusu miasta. Czarne kamienie są pochodzenia wulkanicznego i ich na Maderze nie brakowało. Natomiast białe kamienie były specjalnie sprowadzane na wyspę, więc ich duża ilość świadczyła o sporych kosztach.
Na placu znajdują się m.in. ratusz, kościół Jezuitów i budynki uniwersytetu. Niedaleko położona jest maderyjska katedra. Spacerując dalej doszliśmy do skrzyżowania na którym stoi pomnik Joao Goncalvesa Zarco, który przypłynął na Maderę, pooglądał i został jej odkrywcą.
Kolejnym punktem naszego zwiedzania była wizyta w dawnej fabryce wina The Old Blandy Wine Lodge. Zwiedzaliśmy ją z przewodnikiem, który opowiadał nam o produkcji Madeiry, czyli maderyjskiego wzmocnionego wina. Cena zwiedzania razem z degustacją to 5,50 €.
Smak Madeiry zawdzięczamy czystemu przypadkowi. Wino z Madery nie wyróżniało się niczym szczególnym w porównaniu z takimi portugalskimi przysmakami jak chociażby Porto. Jego producenci mieli również dodatkowy problem – wina wysyłane w trwającą tygodniami podróż do Europy mogły się szybko popsuć. Z tego powodu częstą praktyką było dolewanie mocniejszego alkoholu. Pewnego razu jeden z kupców odmówił zapłaty za trunek, więc cały ładunek wrócił na Maderę. Gdy otworzono beczki okazało się, że wino zupełnie zmieniło smak – jest dużo słodsze i mocniejsze. Początkowo ludzie myśleli, że to kołysanie beczek ma wpływ na uszlachetnienie smaku wina i próbowali wysyłać statki pełne trunku dookoła wyspy. Koniec końców okazało się, że to dzięki wysokiej temperaturze Madeira ma taki specyficzny smak. Aktualnie beczki z Madeirą dojrzewają na strychach, a nie jak większość win w piwnicach.
Z dobrymi humorami i torbami z Madeirą poszliśmy do parku św. Franciszka. O ile w centrum jest dosyć głośno i sporo ludzi, o tyle w parku było bardzo spokojnie i… zielono. Idealne miejsce żeby odpocząć i pooglądać bujną roślinność.
Na sam koniec pojechaliśmy na punkt widokowy Pico dos Barcelos z którego jest świetny widok na całe Funchal. Duże chmury nad stolicą towarzyszyły nam do samego końca, jednak gdy tylko wrócilismy do hotelu niebo było bezchmurne i świeciło słońce – taka specyfika doliny.