
Tajlandia leży w Azji południowo-wschodniej, od zachodu graniczy z Birmą, na wschodzie z Kambodżą i Laosem, a na południu z Malezją. Jest na 50. miejscu w rankingu krajów pod względem powierzchni. Dużą zaletą położenia Tajlandii jest długa na ponad 2600 km linia brzegowa. Na wschodzie mamy Zatokę Tajlandzką, a na zachodzie Morze Andamańskie.
Przed wyjazdem przeczytaliśmy, że Tajlandia to jedno z bardziej przystępnych krajów dla europejczyków, którzy chcą zobaczyć trochę egzotyki. Nasze pierwsze wrażenia opierają się na tym co zobaczyliśmy w Bangkoku, który jest wielką, 14 milionową, stolicą państwa. Przyjeżdżają tu również tłumy turystów, których można spotkać na każdym kroku.
Po wyjściu z lotniska uderzyła w nas fala gorąca i wilgotności. Przypominało to uczucie towarzyszące podczas korzystania z mokrej sauny albo ze szklarni w upalny dzień. Można się do tego przyzwyczaić, ale w momencie, gdy z powodu mocnego słońca pot zaczął nam spływać po plecach, marzyliśmy tylko o klimatyzowanym pomieszczeniu. Już pierwszego dnia wieczorem, zgodnie z przewidywaniami, zaczął padać charakterystyczny dla pory deszczowej deszcz. Po chwili zaczęło mocno błyskać i grzmieć, a miasto zalała naprawdę wielka ulewa. My, jak na prawdziwych europejczyków przystało schowaliśmy się do kawiarni, aby przeczekać najgorsze. Za to dwie Tajki, które siedziały przy stolikach na dworze, jakby nigdy nic, po prostu przesunęły się bliżej materiałowego parasola. Miasto ani na chwilę nie spowolniło swojego tempa. Po pół godziny już tylko trochę kropiło.
Coś co bardzo szybko zauważylismy w Bangkoku to wielka mieszanka zapachowa. Na każdym kroku znajdują sie budki z jedzeniem, z których nawet mało wrażliwy nos wyczuje chilli, curry, ocet czy inne przyprawy. Niestety nie zawsze zapach jest przyjemny. Duża wilgotność powoduje, że w powietrzu unosi się charakterystyczna woń zgnilizny, a z powodu ogromnej ilosci aut powietrze sprawia wrażenie bardzo zanieczyszczonego. Często można spotkać na ulicy Azjatów, którzy próbując ratować się przed spalinami zakładają na twarz maseczki ochronne.
Stolica Tajlandii sprawia wrażenie, że bardzo szybko się rozwija. Prąd, internet, telefon – to wszystko wymaga wielu kilometrów kabli. W Polsce gdy podłącza się jakiś budynek do sieci zazwyczaj kończy się to rozkopywaniem dróg i chodników. Tutaj wszystkie kable wiszą w powietrzu dzięki czemu proces modernizacji jest szybszy i tańszy. Wadą tego rozwiązania jest niestety to, że kilkukrotnie o mały włos nie zahaczyliśmy o kable zwisające bezpośrednio nad naszymi głowami. Ciekawe jest również to, że w Tajlandii, pomimo standardowego napięcia 220V/50Hz nie ma standardu gniazd elektrycznych – podobno występują trzy. Najpopularniejszy został zaprojektowany tak, że mieszczą się w nim zarówno amerykańskie (płaskie) jak i europejskie wtyczki.

Już przed wyjazdem wiedzieliśmy, że dla Tajów bardzo ważna jest rodzina królewska, którą darzą wielką czcią. Powiedzenie czegoś złego o królu traktowane jest jako przestępstwo. Nie spodziewaliśmy się jednak, że dosłownie na każdym kroku będziemy widzieli wizerunek królowej (króla dużo rzadziej). Obrazy i zdjęcia są na skrzyżowaniach, budynkach państwowych (których jest naprawdę mnóstwo), szkołach i sklepach. Zdarza się, że na jednej ulicy można zobaczyć trzy portrety koło siebie. Często są to informacje, że królowa objęła swoim patronatem jakąś instytucję albo akcję.
Ludzie w Tajlandii są bardzo życzliwi. Pierwszego dnia, po wyjściu z kolejki, która przywiozła nas z lotniska, zaczepił nas młody mężczyzna. Musieliśmy wyglądać na bardzo zakłopotanych, ponieważ od razu próbował nam pomóc którędy najszybciej dojechać do naszego hotelu. Mówił dość dobrze po angielsku – w czasach studenckich wyjechał do Irlandii, w której pracował, również z Polakami. Gdy zapytaliśmy się go o różnice między kolorami taksówek – powiedział ze śmiechem, że każdą różową prowadzi Lady Boy. Później poprawił się, że nie ma między nimi żadnej różnicy i zapytał się jeszcze o nasze plany pobytu w Tajlandii. Odszedł, gdy tylko wypalił papierosa i zakończyła się jego przerwa.
Niestety nie wszyscy sa tak przyjaźni. Często jesteśmy zaczepiani na ulicy przez kierowców tuk tuka z propozycja zobaczenia niesamowitej świątyni – tylko dziś jest otwarte i tylko dziś jest okazyjna cena. Czasami można otrzymać nawet propozycje podjechania za darmo – wiadomo wtedy, że kierowca wymyślił już jakąś pułapkę na złowionego turystę. Żeby było uczciwie musisz nie dać się namówić na zmianę planów i potargować się o racjonalną cenę.

Po kilku dniach w Bangkoku, cieszymy się, że nadal żyjemy – wszystko to przez szalonych kierowców. Zielone światło na przejściu dla pieszych wcale nie oznacza, że można iść. W każdej chwili może wyjechać jakieś auto albo tuk tuk, który widzi, że skrzyżowanie jest przejezdne. Do tego dochodzi ruch lewostronny i lata przyzwyczajeń, że przy przechodzeniu przez drogę najpierw patrzymy w lewo. Przez to auta często wyjeżdżają „nie z tej strony z której powinny”. Po obserwacji jak radzą sobie z tym mieszkańcy, kierujemy się zasadą – jak się da to przechodzimy. W praktyce wygląda to mniej więcej tak: o popatrz za tym tuk tukiem jest trochę wolnego, to co idziemy? no dobra… i rozglądając się nerwowo we wszystkie strony łapiemy się za ręce i przebiegamy. Na chodnikach też do końca nie jesteśmy bezpieczni, bo często jeżdżą tam skutery i tuk tuki. Na szczęście z dnia na dzień przyzwyczajamy się do tego coraz bardziej i radzimy sobie dużo lepiej.

Jeśli chodzi o posiłki to stołujemy się najczęściej w małych knajpkach albo kupujemy jedzenie prosto z wózków na ulicach. Te potrafią stać nawet na samym środku ulicy. Wybieramy typowo tajskie przysmaki, ale o tym innym razem. Ceny posiłków są niesamowicie niskie: za wielką porcję pad thai czyli smażonego makaronu z dodatkami możemy zapłacić 3-4 złote, a porcja zupy z warzywami i np. krewetkami to 7 złotych. Oczywiście są też restauracje nastawione na zagranicznych turystów, gdzie można zjeść jajecznicę, steka albo dania kuchni tajskiej, za które zapłacimy już „po europejsku”. Zasada stołowania się tam, gdzie mieszakańcy sprawdza się u nas doskonale.
Więcej zdjęć znajdziecie na Instagramie.