Minął już prawie rok odkąd zwiedzaliśmy Londyn. Wiele razy wracaliśmy do chwil, które tam spędziliśmy. Żeby nie zapomnieć co było dla nas najciekawsze, postanowiliśmy spisać nasze wspomnienia.
Archiwum autorów: Antoni Buszta
อ่าวไร่เลย์ czyli Railay

Będąc w Tajlandii nie mogliśmy nie pojechać na zachodnie wybrzeże. Po wpisaniu w wyszukiwarkę słowa „Tajlandia” pokazują się przede wszystkim niesamowite zdjęcia zrobione właśnie nad Morzem Andamańskim. Oczywiście wybranie odpowiedniego miejsca nie było łatwe i dopiero po wielu godzinach czytania artykułów i opinii, zdecydowaliśmy się żeby pojechać do Railay. Jest to półwysep pomiędzy Krabi a Ao Nang, który otoczony jest przez skały i klify i można się tam dostać jedynie drogą morską.
Przejazd z Koh Samui do Railay był jedynym, który zorganizowaliśmy dopiero na miejscu. Poszliśmy do biura informacji turystycznej i kupiliśmy przejazd do Krabi, skąd dalej mieliśmy dostać się sami do naszego miasta. Rano spod hotelu odebrał nas bus i pojechaliśmy na dworzec autobusowy. Tam dostaliśmy bilety i dowiedzieliśmy się, że mamy wsiąść do autobusu, który zawiezie nas na prom, a później do kolejnego, którym dojedziemy na miejsce.
Półtoragodzinny rejs promem minął nam na smuceniu się, że wyjeżdżamy. Następnie wsiedliśmy z powrotem do naszego autobusu i dojechaliśmy do małej restauracji, która pełniła rolę biura turystycznego. Po czekaniu około godziny, podszedł do nas i trzech innych osób mężczyzna, który powiedział, że zawiezie nas na autobus. My wsiedliśmy do auta, a reszta osób na pakę razem z bagażami. Nawet trochę im zazdrościliśmy, że w taki oryginalny sposób mogą jechać, ale tylko do momentu aż zaczęło padać. Problem w tym, że tutaj deszcz oznacza porządną ulewę. Tak lało, że my przesiadając się mocno zmokliśmy, a nasi towarzysze byli całkowicie przemoczeni. Jakby tego było mało w autobusie na siedzenia przy oknach padała woda z wywietrzników i po zasłonkach, a fotele lata świetności miały dawno za sobą. To była naprawdę długa podróż.
กรุงเทพมหานคร czyli Bangkok (cz. 3)

Ostatni dzień w Bangkoku upłynął nam pod znakiem zwiedzania buddyjskich świątyń. Tym razem ochrona nie miała żadnych wątpliwości co do naszego ubioru i wspólnie z setkami Azjatów (prawdopodobnie Chińczyków) weszliśmy do Grand Palace. Bilet był dość drogi w porównaniu do innych atrakcji, bo aż 1000 BHT za osobę, ale było warto.
กรุงเทพมหานคร czyli Bangkok (cz. 1)

W Bangkoku jest mnóstwo miejsc, które można zobaczyć, więc każdy znajdzie coś dla siebie. My, ponieważ mieliśmy spędzić w tym mieście 3 dni, chcieliśmy zwiedzić nie tylko główne atrakcje, ale również miejsca rzadziej uczęszczane przez turystów. Z tego powodu większość dystansów pomiędzy kolejnymi atrakcjami pokonywaliśmy pieszo, tuk tukami, a nawet płynąc tramwajem wodnym przez rzekę Chao Phraya.
W podróży do Bangkoku
Naszą podróż do Tajlandii rozpoczęliśmy od dojazdu na lotnisko we Wrocławiu tramwajem i autobusem. Byliśmy gotowi do odlotu, jak zawsze, ze sporym zapasem czasu, żeby nie dać się zaskoczyć i niczym się nie stresować. Nadaliśmy bagaż i przeszliśmy kontrolę bezpieczeństwa. Ania, pomimo zdjęcia wszystkich metalowych przedmiotów, po raz kolejny spowodowała, że bramki piszczały. Tym razem pani ze straży granicznej nie dokonała kontroli osobistej, jak to zazwyczaj bywa, a użyła kawałka materiału, którym przetarła brzuch i ręce, po czym wsadziła go do magicznego skanera i stwierdziła, że wszystko jest w porządku. Szczęśliwi usiedliśmy w poczekalni i nie minęło 5 minut kiedy usłyszeliśmy, że pasażer Antoni Buszta odlatujący do Frankfurtu jest wzywany do kontroli bezpieczeństwa. Na szczęście powód okazał się błahy – bagaż zgubił swoją zawieszkę i obsługa potrzebowała identyfikacji, czy to na pewno nasz bagaż. Wrocław już niczym więcej nas nie zaskoczył i odlecieliśmy zgodnie z planem.