
Będąc w Tajlandii nie mogliśmy nie pojechać na zachodnie wybrzeże. Po wpisaniu w wyszukiwarkę słowa „Tajlandia” pokazują się przede wszystkim niesamowite zdjęcia zrobione właśnie nad Morzem Andamańskim. Oczywiście wybranie odpowiedniego miejsca nie było łatwe i dopiero po wielu godzinach czytania artykułów i opinii, zdecydowaliśmy się żeby pojechać do Railay. Jest to półwysep pomiędzy Krabi a Ao Nang, który otoczony jest przez skały i klify i można się tam dostać jedynie drogą morską.
Przejazd z Koh Samui do Railay był jedynym, który zorganizowaliśmy dopiero na miejscu. Poszliśmy do biura informacji turystycznej i kupiliśmy przejazd do Krabi, skąd dalej mieliśmy dostać się sami do naszego miasta. Rano spod hotelu odebrał nas bus i pojechaliśmy na dworzec autobusowy. Tam dostaliśmy bilety i dowiedzieliśmy się, że mamy wsiąść do autobusu, który zawiezie nas na prom, a później do kolejnego, którym dojedziemy na miejsce.
Półtoragodzinny rejs promem minął nam na smuceniu się, że wyjeżdżamy. Następnie wsiedliśmy z powrotem do naszego autobusu i dojechaliśmy do małej restauracji, która pełniła rolę biura turystycznego. Po czekaniu około godziny, podszedł do nas i trzech innych osób mężczyzna, który powiedział, że zawiezie nas na autobus. My wsiedliśmy do auta, a reszta osób na pakę razem z bagażami. Nawet trochę im zazdrościliśmy, że w taki oryginalny sposób mogą jechać, ale tylko do momentu aż zaczęło padać. Problem w tym, że tutaj deszcz oznacza porządną ulewę. Tak lało, że my przesiadając się mocno zmokliśmy, a nasi towarzysze byli całkowicie przemoczeni. Jakby tego było mało w autobusie na siedzenia przy oknach padała woda z wywietrzników i po zasłonkach, a fotele lata świetności miały dawno za sobą. To była naprawdę długa podróż.